10 Maja
Poniedziałek. Poniedziałek. Kolejny poniedziałek. Adrianna siedziała przy swoim biurku ulokowanym w jej własnym pokoju w biurze. Bardzo długo na to pracowała, żeby mieć swój własny pokój w biurze. Tysiące, jeżeli nie dziesiątki tysięcy nadgodzin, spotkania, burze mózgów, odpowiednio rozegrane polityczne tango, dzięki tym wszystkim staraniom Adrianna w swojej pracy została Kimś. Ludzie ją uwielbiali, chyba, że bali się jej, ale na pewno wszyscy chcieliby być nią, jest tego pewna. Organizacja pracy na mistrzowskim poziomie z każdym szczegółem dopiętym na ostatni guzik, to była jej domena. Nigdy nie grała w szachy, ale wyobraża sobie, że gdyby zaczęła, szybko stałaby się arcymistrzem, pewnie musiałaby tylko obejrzeć kilka instruktażowych filmików w Internecie i reszta poszłaby jak z płatka. Kunsztowny poziom organizacji życia Adrianna przeniosła też do domu, gdzie zawsze czekała na nią Marzena, jej partnerka, muza i skała, dzięki której mogła się skupić na karierze, wiedząc, że w domu jest wszystko poukładane. Marzena pracowała zdalnie jako wolna strzała, także chętnie przejęła zadanie opiekowania się ogniskiem domowym. Było to ważne dla Adrianny, która spędzała tak dużo czasu w biurze, że musiała mieć do czego wracać, dla własnego zdrowia psychicznego. O, wybiła dwudziesta, można powoli wracać.
***
Adrianna weszła do mieszkania, ulokowanego w pięknej kamienicy, na parterze, który zawsze pachnie jak bananowy chleb, ulubione danie jej partnerki. Woń ta sprawia, że dom pachnie jak wakacje, jak odpoczynek. Czuć zapach grania na gitarze, beztroskiego śmiechu, piasku pod stopami, którego skrzypienie odpręża i masuje zmysły. Zdecydowanie nie jest to zapach biura. Od razu pozwala jej to opuścić gardę, poczuć, że misja jest wykonana, możesz odłożyć oręż, wyczyścić zbroje z krwi pokonanych wrogów, a tych znów było wiele. Zamień młot bojowy na pilot od telewizora, a ogień w oczach wykorzystaj do podgrzania popcornu. Adrianna płynęła na chmurze przed siebie, kiedy jej wewnętrzny radar wykrył anomalię, krzyki z sypialni. „Marzena, już biegnę!", wojownik od razu przejął sterowanie, Adrianna przeskoczyła nad kanapą, w locie łapiąc jeszcze wazon, który może w ostateczności posłużyć za broń. „Co się dzi...", stanęła w drzwiach i zobaczyła Marzenę, swojego anioła, swoją ostoję, przystań i stajnię, w objęciach innej osoby. Nawet nie była to kobieta, a mężczyzna, no tak, zawsze wspominała, że nie jest u niej to takie oczywiste, jaką płeć preferuje, analityczny umysł Adrianny zaczął wysyłać losowe sygnały do głowy.
***
Marzena odsunęła partnera na bok, spojrzała na nią i rzuciła, „co tak wcześnie wróciłaś, nie masz nic lepszego do roboty w pracy?". Spojrzenie miała lodowate, jakby czekała z tą niespodzianką na Adriannę. „Ale... dlaczego?", wymamrotała zaskoczona Ada. Mężczyzna miał spojrzenie, jakby chciał teraz być zupełnie gdzie indziej, na chwilę obecną może to być nawet łazienka, ulotnił się. „Jeżeli nie wiesz dlaczego, to jesteś równie ślepa, jak zapatrzona na siebie, wyjdź, mam tu coś do dokończenia". Adrianna poczuła ukłucie w skroni, upadła na czworaka, roztrzaskał się upuszczony wazon. Podłoga zaczęła się coraz bardziej rozmywać, czy tak wygląda wylew? Nie, to musi być tylko mały duży atak paniki, poradzisz sobie, analityczny umysł Adrianny odmawiał wyłączenia się. Adrianna wyczołgała się z sypialni do salonu, podczas gdy Marzena ewidentnie nic sobie z tego nie robiła. Kim ona jest, kim ona stała się? To musi być jakiś demon, sukkub, nie moja cudowna druga połowa, emocje Adrianny brały przejmowały sterowanie nad ciałem i myślami. Nakazały jej ubrać buty, kurtkę i wybiec w popłochu z własnego domu, jakby to była jakaś fatalna pomyłka i zły adres. Tylko gdzie biec, biegnij przed siebie, gdziekolwiek, biegnij idiotko! Emocje krzyczały i poprowadziły Adriannę wprost na ulicę. Emocje nie zauważyły jednak zbyt szybko nadciągającego samochodu, który z impetem wbił się w Adriannę, roztrzaskując jej ciało. Ostatnie co poczuła to wspomnienie zapachu chleba bananowego wymieszane z jej własną krwią, która smakowała jak rozczarowanie.
***
10 Maja
Poniedziałek. Poniedziałek. Kolejny poniedziałek. Adrianna siedziała przy swoim biurku ulokowanym w jej własnym pokoju w biurze. Bardzo długo na to pracowała, żeby mieć swój własny pokój w biurze. Czekaj. Coś tu nie gra, pomyślała, chyba ma deja-vu. Ma wrażenie, że już siedziała tak w swoim własnym pokoju dziesiątego maja i kontemplowała swoją znakomitą ścieżkę kariery. Może trochę za często ostatnio siedzi i rozmyśla, powinna przykręcić sobie śrubę i bardziej skupić się na pracy, niż byciu zadowolonym. Myśl o byciu zadowolonym przywiódł jej na myśl zapach chleba bananowego, który trochę też pachniał opiłkami żelaza, pomyślała. Tylko jak pachniały opiłki żelaza, ehh za dużo losowych myśli. Może to już znak, że czas iść do domu. Jest dwudziesta, trochę wcześnie jak na nią, ale może rzeczywiści da sobie dzisiaj trochę wolnego, jutro wróci do wysokich obrotów.
***
Adrianna weszła do mieszkania, który zawsze pachnie jak bananowy chleb, ulubione danie jej partnerki. Wręcz czuła na języku te słodkie ukojenie, wakacje, plaża, piasek i... krew? Tak, zdecydowanie jest zmęczona, już dość tych dowodów. Krzyk z sypialni. „Marzena!", krzyknęła Adrianna, która biegiem rzuciła się w kierunku pokoju, po drodze łapiąc wazon jako potencjalną broń. Krzyk okazał się być śmiechem Marzeny od pocałunków w szyję od jakiegoś mężczyzny. Absolutnie nic sobie nie robili z faktu, że już nie są sami, jakby nie mogli się wyrwać z czaru rzuconego przez jakiegoś miłosnego bożka. Adrianna chwilowo nie mogła się zdobyć na nic ponad stanie w miejscu w bezruchu, po głowie pędziły nawałnice przerażonych myśli, część z nich żądała mordu. To działo się w jej własnej sypialni, w jej pościeli, na jej własnych poduszkach... z jej własną miłością. „Ale... dlaczego?", zapytała głosem brzmiącym jak rozpacz i zdezorientowanie. Marzena na chwilę przestała zajmować się kochankiem, który spłoszony uciekł do łazienki, „Moja Kochana, jeżeli nie wiesz dlaczego, to jesteś równie ślepa, jak zapatrzona na siebie, wyjdź, mam tu coś do dokończenia". Adrianna upadła na czworaka, wazon rozbił się o podłogę, to był atak paniki, analityczny umysł szybko wydał diagnozę, jakby już wcześniej miał okazję do przyjrzenia się temu zagadnieniu. Trzeba ewakuować się z pomieszczenia jak najszybciej, ta kobieta na łóżku to nie może być Marzena, to musi być ktoś Inny, błagam, Adrianna wyczołgała się z sypialni do salonu, zalewał ją strach, wściekłość i rozczarowanie. Emocje nakazały ubrać buty, kurtkę i wybiec w popłochu z własnego domu, ale w połowie drogi przeszła ją myśl, to już było, wybiegłam z domu i nagle poczułam smak swojej krwi, pomyślała Adrianna. Zdezorientowana ale ostrożna wyszła z domu, pędzący ulicą samochód sprawił, że mocniej zabiło jej serce. Wariaci, w środku miasta tak gnać, krzywdę komuś zrobią, odruchowo pomyślała i poszła przed siebie.
***
Adrianna od wielu godzin szła bez celu przed siebie, aż znalazła się na środku mostu. Dziwne, to musiała być podświadomość u steru, bo znalazła się idealnie w miejscu gdzie poznała się z Marzeną. Było to dobre kilka lat temu, ciepły, letni wieczór. Adrianna stała przy barierce myśląc, jak to o wiele łatwiej byłoby przeskoczyć przez nią i na główkę wskoczyć do wody, by nigdy już nie wypłynąć. Wszystkie porażki, problemy, dylematy, nagle by zniknęły. Nie musiałaby się zastanawiać, czy nowe tabletki zadziałają, czy sprawią, że głos w głowie, który wyzywa ją od idiotek, w końcu zamilknie. Nie musiałaby w pracy tłumaczyć się z tych źle zainwestowanych setek tysięcy złotych. Fatalnie zamyślona już bezwiednie miała złapać za barierkę, kiedy usłyszała za sobą ostrożny, ale ciepły głos, „Co taki klejnot jak Ty robi w tak zapyziałym miejscu, gdzie łażą tylko pijani studenci i tym podobne pomioty szatana", to była Marzena, wesoła, beztroska i bezpośrednia, wracała z jakiegoś kulturowego spotkania, co to już Adrianna nie pamiętała jakiego. Nie powiedziała tego w wyzywający sposób, najwyraźniej naprawdę była przejęta, że ktoś stoi w tak poważny sposób nad barierką mostu i chciała rozładować potencjalną sytuację, taką była osobą. A teraz zdradzała ją w biały dzień w ich własnym domu. O ile łatwiej byłoby gdyby wtedy po prostu skoczyła. Adrianna spojrzała w dół, w rzekę płynącą tuż pod mostem, wystające tu i ówdzie kamienie. Czasem nie jest za późno na dokończenie spraw, Adrianna przeskoczyła przez barierkę.
***
10 Maja
Poniedziałek. Poniedziałek. Kolejny poniedziałek. Adrianna siedziała przy swoim biurku ulokowanym w jej własnym pokoju w biurze. Chwila, to wszystko już było. Siedziała 10 Maja przy biurku, o dwudziestej poszła do domu, gdzie coś się wydarzyło, coś na tyle wstrząsającego, że po tym była już tylko ciemność. Świat w głowie Adrianny zaczął wirować, jakby wsiadła do biurowej karuzeli, z trudem powstrzymała wymioty, musiała schować się do łazienki. Spojrzała tam w lustro, mogłaby przysiąc, że swoją własną twarz widzi trochę rozmytą, jakby wiele jej twarzy było obok siebie, każda o ułamek milimetra obok. Co się takiego wydarzyło? Co się teraz z nią dzieje? To wszystko to musi być jakiś sen. Mogłaby przysiąc, że ten dzień już się wydarzył, i to nie raz. Z trudem koncentrowała się, próbując złapać jakiekolwiek fakty, rzeczowniki. Wewnątrz siebie krzyczała każda komórka jej ciała, walcząc z tym, że jednocześnie żyje i nie żyje kilka razy. Nagle wszystkie twarze znalazły się w tym samym miejscu, bez żadnego przesunięcia, jak gdyby jej wewnętrzne oko przestało robić zeza. Widziała już wszystko, powrót do domu, zdradę, mężczyznę w jej łóżku, bycie potrąconym przez samochód, skok z mostu. Nie wiem, w co sobie ze mną pogrywasz, ale nie jesteś tym, za kogo się podajesz, moja Marzena nigdy by tego nie zrobiła, powiedziała do niewidzialnego wroga. Chcesz tańczyć, to zatańczmy. Wybiegła z biura, zamówiła transport prosto do najbliższego sklepu budowlanego. Świat chcąc podkreślić jej nastrój zaczął z nieba zrzucać deszcz.
***
Adrianna weszła do mieszkania, doskonale wiedząc, czego się tu spodziewać. W powietrzu czuła zapach bananowego chleba, ale zaczął on się już psuć, bo jednocześnie czuła woń pleśni. Projekcja wakacji i odpoczynku mieszała się ze zgnilizną i krwią, zdecydowanie nie był to prawdziwy świat. Spojrzała na szafkę obok kanapy, gdzie stał wazon i jednocześnie go nie było, bo gdzieś leżał rozbity. Chwyciła jego realną wersję i wmaszerowała do sypialni. Dokładnie tego widoku się spodziewała. Na ich wspólnym łóżku leżała Marzena z nieznajomym mężczyzną i wymieniali się pocałunkami, mogłaby przysiąc, że dookoła wisi mgiełka, która sprawia, że nie widzą i nie słyszą jej. „Marzena!", krzyknęła Adrianna. Znowu to samo, Marzena odepchnęła kochanka, który zmieszany pobiegł w kierunku łazienki, sama rzucając lodowate, pełne pogardy spojrzenie w kierunku swojej partnerki. Nie tym razem, Adrianna rzuciła wazonem w mężczyznę, trafiła go w klatkę piersiową, przewracając go. Zanim zdążył solidnie wylądować na podłodze, podbiegła do niego, zza pleców wyciągnęła siekierę i wbiła ją prosto w głowę niegodziwca, jeszcze było widać wiszącą metkę sklepową, zwrotu już nie będzie. Tak, teraz solidnie wylądował na podłodze i jego ciało wiło się w pośmiertnych spazmach. Nie było czasu na kontemplację, oparła nogę o truchło i wyciągnęła broń, praca nie jest jeszcze skończona. „Adrianna, co Ty robisz idiotko, zabiłaś go!", krzyknęła Marzena, podrywając się z łóżka, łapiąc za koce, jakby chciała z nich zbudować zbroję. „Nie martw się, jesteś następna", Adrianna mocno chwyciła rękojeść siekiery, podbiegła do Marzeny i zamachnęła się pionowo w dół, chcąc trafić idealnie w głowę. W momencie kiedy ostrze miało dosięgnąć czoła, ciało Marzeny rozerwało się od głowy do pasa na dwie połowy, tworząc z jej prawego i lewego boku paszczę. Z tych makabrycznych ust wyrosły zęby o wielkości noży kuchennych, w miejscu brzucha wyrosły wyłupiaste oczy. „Czym ty jesteś do cholery i co zrobiłaś z Marzeną?", krzyknęła Adrianna, adrenalina sprawiła, że nie sparaliżował jej strach tylko u sterów zasiadła rządza mordu, lata skumulowanej złości z pracy chyba wreszcie znalazły ujście. „Chój Cię to obchodzi idiotko, zaraz do niej dołączysz", stworzenie rzuciło się w jej kierunku, na szczęście jej groteskowy kształt sprawił, że poruszało się z trudem i Adrianna uskoczyła dostatecznie szybko. Stanęli naprzeciwko siebie, ich spojrzenia skrzyżowały się. Makabryczny skrzek wydobył się z jamy ustnej stworzenia, jakby na raz zagotowało się tysiąc czajników, każdy płacząc, że jest zbyt zardzewiały do pracy. Kolejny bezwładny atak już dosięgnął celu, zębiska zatopiły się w klatce piersiowej, Adrianna złapała się kreatury i razem wypadły przez okno.
***
Po upadku znaleźli się na chodniku, dookoła nich rozbite szkło, deszcz sprawił, że już byli cali mokrzy. Kreatura próbowała się podnieść, używając rąk i nóg ciała Marzeny, jednak przypominało to bardziej taniec na plecach karalucha, który nagle przywdział skorupę żółwia i musiał nauczyć się z nią żyć. Adrianna otworzyła oczy, nie czuła obrażeń, adrenalina maskowała ból dziesiątek ran na ciele. Wstała, znalazła kawałek szkła, który najromantyczniej przypominał jej sztylet. Nie miało znaczenia to, że kaleczy jej dłonie i po prowizorycznym ostrzu kapała jej krew, stanęła nad czymś, co kiedyś było Marzeną, a teraz koszmarkiem z pokracznym ciałem i śmiertelnym uzębieniem. „Adrianna, zaczekaj, mogę Ci to wszystko wytłumaczyć, nie miałaś wtedy przeżyć, nie miałaś się spotkać z Marzeną, ja tylko zostałem wysłany, żeby naprawić bałagan, miałaś skoczyć z mostu i Twoja nić życia miała być przerwana", skomlał Koszmarek. „Chój mnie to obchodzi, kreaturo", Adrianna zaczęła na ślepo wbijać ostrze, krzycząc przy tym wściekle. Wbijała ostrze i wbijała dopóki przed nią nie leżała już tylko krwawa miazga, w której nie dało się rozpoznać ani trochę ciała Marzeny. Ciężko oddychając, Adrianna położyła się obok parujących zwłok, poczuła spadek sił, najpewniej w wyniku utraty krwi. Świat się zrobił dość mglisty, aż w końcu całkiem czarny.
***
10 Maja
Poniedziałek. Poniedziałek. Kolejny poniedziałek. Adrianna siedziała przy swoim biurku ulokowanym w jej własnym pokoju w biurze. Z jakiegoś powodu potwornie bolała jej głowa, nie miała siły pękać z dumy na temat swojej kariery, własnego pokoju i tak dalej. Miała dziwne poczucie, że w sumie to już ten dzień minął, może nawet nie raz, cokolwiek to miałoby znaczyć. Przeszła przez nią iskra zrozumienia po czym wstała i wybiegła z biura.
***
Zapach chleba bananowego pachniał wyjątkowo znakomicie dzisiaj w domu. Można by się rozpływać nad tą słodką, ale nie nachalną wonią, która nasiąknęła plażą, piaskiem i wypoczynkiem. Adrianna weszła do sypialni, trzymając butelkę wina i bukiet kwiatów. „Cześć! O, co dzisiaj świętujemy, kolejny sukces w pracy? Udało Ci się pokonać tamtych buraków w przetargu na projekt?", zapytała Marzena, która leżała na łóżku i czytała książkę, częsty widok jaki Adrianna napotykała po powrotach do domu. „Wiesz co, nie, wzięłam urlop na dwa tygodnie, może na dłużej, ale o tym później, powiedz mi co tam czytasz ciekawego", zapytała Ada siadając obok. Kątem oka spojrzała w kierunku salonu. „Czy to nowy wazon? Bardzo ładny".